Fuqua nie jest twórcą, który miałby jakiekolwiek ambicje warsztatowe – inscenizuje w sposób płaski i przewidywalny, nie dba o odpowiednie tempo i montuje tak, żebyśmy ani przez chwilę nie mieli
Jeśli ktoś uważa, że to w przypadku Toma Cruise’a czas się zatrzymał, powinien spojrzeć w metrykę Denzela Washingtona. 63-letni aktor sprawia wrażenie, jakby wciąż był w takiej samej formie jak 20 lat temu. Przedłużające się ekranowe żywoty gwiazd kina akcji to najwyraźniej znak naszych czasów. Washington, podobnie jak Cruise, wyprodukował kilka filmów ze sobą w roli głównej, w tym dwie części "Bez litości" – poczciwego, krwawego kina zemsty. Nowa odsłona przygód byłego agenta służb wywiadowczych Roberta McCalla (to jedyny sequel, w jakim aktor kiedykolwiek wystąpił) jeszcze wyraźniej ukazuje go jako herosa godnego naśladowania – bezbłędnego zabójcę o gołębim sercu.
"Bez litości 2" to doskonały materiał dla Washingtona, który wielokrotnie wcielał się w postacie o nieoczywistej moralności. McCall to połączenie pogodnego sąsiada przesiadującego z książką w kawiarni i świetnie wyszkolonego mordercy, który na własną rękę eliminuje parszywców, alfonsów i rosyjskich mafiosów. Każda egzekucja jest w jego wykonaniu gestem głęboko etycznym. McCall daje ofiarom szansę na odkupienie grzechów, po czym – jeśli z niej nie skorzystają – przystępuje do dzieła. Odpala stoper (trupy liczy się tu w przeliczeniu na sekundy) i błyskawicznie eliminuje przeciwników, często używając w tym celu otaczających go przedmiotów. "Bez litości 2", afroamerykański mariaż "Życzenia śmierci" i "Brudnego Harry'ego", to krzepiąca bajka o dobrym, spokojnym Amerykaninie, który głęboko ukryty gniew wyładowuje na największych szumowinach z Bostonu i okolic.
Siłą napędową opowieści jest w tym wypadku brutalne morderstwo przyjaciółki McCalla, Susan (Melissa Leo). Kiedy bohater odkrywa zmowę będącą przyczyną jej śmierci, los winowajców jest w zasadzie przesądzony. Fabularnych niespodzianek znajdziemy tu niewiele – Antoine Fuqua (reżyser obu części cyklu oraz "Dnia próby" z 2001 roku, za rolę w którym Washington otrzymał Oscara) o wiele bardziej niż dramaturgią jest zainteresowany budowaniem mitu wokół postaci McCalla oraz efektownymi scenami strzelanin i walk wręcz. O ile to drugie to raison d'être niezobowiązującego kina sensacyjnego, o tyle uporczywa idealizacja głównego bohatera prowadzi do niezamierzonego komizmu. McCall to osiedlowy Robin Hood i Batman w jednym: pomaga biedniejszym i potrzebującym, walczy z korupcją, opiekuje się ocalonym z Holocaustu, a nawet udaje się do Turcji, by odzyskać skradzioną córkę niewinnej Amerykanki. Liczne wątki poboczne rozwadniają szkicowo zarysowaną intrygę. Fuqua nie jest też twórcą, który miałby jakiekolwiek ambicje warsztatowe – inscenizuje w sposób płaski i przewidywalny, nie dba o odpowiednie tempo i montuje tak, żebyśmy ani przez chwilę nie mieli wątpliwości, czego się spodziewać. Efektem jest więc tzw. solidne kino, które smakuje cokolwiek czerstwo.
Oprócz imponującej sekwencji kulminacyjnej, w której McCall mierzy się z łotrami w targanej huraganem mieścinie, najciekawszy wydaje się pedagogiczny i rasowy wymiar "Bez litości 2". Washington dobrze się czuje w roli wujka rozdającego dobre rady: ważną postacią jest w filmie Miles (znany z "Moonlight"Ashton Sanders), nastolatek jakby wyjęty z ulicznego świata "The Wire", który w przyszłości chciałby zostać malarzem. McCall otacza go opieką i każe przeczytać głośny esej Ta-Nehisi Coatesa "Between the World and Me" z 2015 roku – zapisaną w formie listu do syna rozprawę o byciu czarnym we współczesnej Ameryce. Relacja z Milesem czyni z McCalla nie neutralnego rasowo mściciela, ale czarnego herosa, który mógłby stać się nową ikoną afroamerykańskiej popkultury – gdyby tylko "Bez litości" było serią o klasę lepszą. Kiedy Miles opowiada koleżance o swoim rysunku fikcyjnego superbohatera, który wygląda dokładnie jak McCall, czujemy, że aspiracje twórców rozminęły się z ich możliwościami. Washington-producent postawił pomnik Washingtonowi-aktorowi. Może któryś z nich będzie miał kiedyś dość odwagi, by go brawurowo zburzyć.